Łemko Stękacze
25 maja 2021
No przeciągnął się start… Pandemia nie sprzyja ani podróżom, ani startom. Ale wreszcie się udało. Ekipa HTF pod wdzięczną nazwą Stękacze Górscy, ruszyła w góry. I sporo nas było. W pierwszym swoim biegu górskim wzięli udział Magdalena i Tomek. Brawa dla nich za debiut. Dodamy, że Tambor biegł w nowych, bardzo ładnych butach. Miał na sobie nową kurtkę. Też ładną.
Jak opisał start:
„Kwaterki sztos, towarzystwo ch***we, bieg jak bieg”. Rzekł Tomasz Tamborski.
Jak start opisuje Magda, która sypia z trenerem:
„Najlepsze SPA w jakim byłam. Kocham mojego męża i trenera. Nie mogłam sobie wyobrazić lepszego. Bardzo mu jestem za wszystko wdzięczna i nie potrzebuję nowej biżuterii i butów”> Magda dojechała na zawody nowym autem wyprodukowanym w Niemcach.
Bardziej wylewni okazała się Agata i jej konkubent Michał. Oto ich relacja:
„Po zeszłorocznej Etapowej Triadzie 18-6-10km przyszedł czas na pobiegnięcie podobnego dystansu na raz. Łemko 30 km wydawało się idealną opcją.
Burzowe prognozy pogody na niedzielny bieg nie napawają optymizmem, ale skoro się już zapisało, trzeba w to brnąć 😀
Pobudka o 5:00, szybkie śniadanie, samochodem na metę w Komańczy (w radiu leci „Podaruj mi trochę słońca” dla dodania otuchy w ten piękny deszczowy poranek), później tułaczka autobusem na start w Puławach Górnych, krótki czilloucik – kawka, herbatka, kibelek itp 😉 Pogoda okazuje się łaskawa – przestaje padać, wychodzi słońce i hejo – startujemy !
Już po pierwszych stromych podbiegach trzeba uzupełnić troszkę energii (żele, żelki, owocowe musy), i tak, każdy swoim tempem, brniemy do przodu. Góra – dół – góra – dół … mocno w dół i oto naszym oczom ukazuje się jedyny na trasie punkt żywieniowy (15 km – połowa dystansu) z najlepszymi na świecie jabłkami. Później seria długich, ale łagodnych podbiegów/podejść – no właśnie, ciężko się zdecydować, jak dla nas trochę za stromo na podbieg, trochę za łagodnie żeby podchodzić 😀
W między czasie zaczyna padać, najpierw mżawka, później już porządny deszcz, co nie ułatwia biegu na ostatnich 10km. W kilku momentach ciężko znaleźć odpowiednią ścieżkę, żeby nie zostawić butów w błocie 🙂
Ostatni długi zbieg i jesteśmy w Komańczy! Już tylko kilometr drogą asfaltową przy akompaniamencie dosyć rzęsistego deszczu i meldujemy się na mecie! Różowy dzwoneczek na pamiątkę, soczek, izotonik i co najważniejsze kisiel w proszku ! 😉
Po biegu powrót na kwaterę, szybkie ogarnięcie się i meldujemy się w Łodzi koło 22.00. Następnego dnia lekkie zmęczenie w nogach ale bez tragedii, wszystko w normie. Na tyle fajnie się biegło, że w przypływie emocji decydujemy się zapisać na nasze pierwsze „ultra”.
Do zobaczenia na trasie 50+km Chudego Wawrzyńca w sierpniu!”.
Na dystansie 48km reprezentowali nas Tysia oraz Szymon. Pięknie pociągnęli temat skurczybyki! Oto kilka słów od Szymona:
Łemkowizna 2021. Już dawno się tak nie ucieszyłem z informacji, że przeniesione z jesieni zawody odbędą się w terminie. Zeszły rok to kompletna pustka w startach z mojej strony i + 12kg do przodu. Pytanie czy nie za późno się za siebie wziąłem tej jesieni. Waga poszła w dół ale czy wytrenowałem organizm na zadawalającym poziomie aby ukończyć jak człowiek 48km. Trener mówił, że jak nie zajedziemy mięśni na początku to będzie ok. No tak ale walka w głowie trwa. Jedziemy z ekipą na zawody raptem tylko 12h z centralnej Polski. No tak ale trzeba było jeszcze pakiety odebrać i odmalować asfalt dopingując kolegę z klubu który biegł 150km.
Kiedy w końcu dotarliśmy na kwatery i zobaczyłem jak będziemy mieszkać to zrozumiałem, że miejsce nie ma znaczenia. Ludzie z pasją tworzą atmosferę i chęć spędzania razem czasu. Mieliśmy i tak szczęście bo ci co przyjechali ostatni mieszkali w piwnicy przez ścianę z Ukraińcami, którym nie w głowie było bieganie a garowanie od samego rana.
W końcu nadszedł dzień zawodów. Pobudka 4:40. Wciskanie owsianek i tego kto co lubi w siebie. Później najważniejsze zrobić zrzut w WC i ruszamy w drogę. Dojazd zajmuje około godziny i jesteśmy na starcie. Tam pełno biegaczy. Każdy strzela fotki, rozciąganie a spiker podgrzewa atmosferę. 48 km lecą od nas 3 osoby. Wszystko mieliśmy ustalone wcześniej. Ziomuś szybki i lekki grzeje swoje a ja i moja bratnia dusza Justina lecimy razem. Całe szczęście, że organizator nie czepiał się ustalonych godzin startu w związku z Covid. To pozwoliło nam się spotkać na trasie i delektować się biegiem. A na samym biegu cudo. Wiosna w Beskid Niski zajrzała już jakiś czas temu. Wszędzie zielono, pełno skowronków i uczestników zmagających się z dystansem. Sama trasa super oznaczona i trochę błotnista.
Myślę, że Łemko pod tym względem nie pokazało nam pełni swoich możliwości. Pół dystansu moja przyjaciółka ciągnie mnie „za uszy” a nogi jakieś ciężkawe i idą na pół gwizdka. No ale na wypłaszczeniach biegniemy i zbiegi robimy puszczając nóżki. Ja oczywiście zaczepiam to rusz jakiś ludzi i gadam z nimi o życiu, zwodach, skąd są jak się czują. Tak to już mam, nie był bym sobą gdym siedział cicho. Pocykalismy też sporo fotek bo widoki i pogoda do biegania idealna. Nie za gorącą, słonko za chmurami i fajny powiew wiatru na wzniesieniach. Od drugiego punku żywieniowego i 2ch coli, które tam trzasnąłem coś się przestawiło u mnie. Ciężkie nogi zrobiły się o dziwo lekkie. Teraz ja szarpałem z przodu i kontrolowałem drogę przeskakując co chwila błotko a to jakiś strumyk. Kiedy Justa powiedziała, że do mety jest 12 km to endorfiny zrobiły swoje i mogłem grzać ile firma dała. Pocisneliśmy w dół ostatni dystans trasy i nawet się nie zorientowaliśmy jak dzwonki od krów czy to baranów wisiały na naszych szyjach. Czas to 5h 53min. Pozostała część ekipy czekała na nas na mecie i wsłuchiwali się w nasze przygody i doświadczenia z biegu. Oni startowali następnego dnia na 30km. Tak było cudnie. Już dawno nie odpocząłem tak psychicznie. Zastanawiałem się nad tym wszystkich i kocham w zawodach ten cykl, który dzieje się za każdym razem przed czymś ważnym. Okres przygotowań, poźniej podróż i rozmowy z ekipą biegową o planach i życiu. Dzień zawodów to lekka nerwówka. Sam start to zazwyczaj wisienka na torcie. A później po biegu te endorfiny szalejące i relax. Jak to jeden ze spotkanych biegaczy mi powiedział „po prostu leży się pachnie”. Tak Łemkowizna była fantastyczna. Pewnie postaram się tam wrócić. Na jaki dystans o to jest pytanie? Apetyt rośnie w miarę jedzenia a obserwowaliśmy i dopingowaliśmy osoby z dłuższych dystansów. Tak więc kto wie co mnie czeka w przyszłości.
Do zobaczenia na pewno w górach. Tam jest wolność i magia, która uzależnia.
p.s
Pozdrawiam wszystkich biegaczy chodzących jak pingwino/kaczki.”
A co powiedziała o starcie Justyna startująca w kategorii K90? Dodamy, że aby nie zapomnieć co przeżyła pisała już na trasie 😉
„Leżę, czyt. regeneruje się po starcie, i czytam o ludziach, którzy biegają dłuższe dystanse po górach i jak się czują na dzień, dwa …tydzień po i o tym ile powinna trwać regeneracja, czy boli ich tak, jak mnie 🤣
I od razu mi lepiej. Jestem książkowym przykładem i czuję całe 48 km (niespełna 6h) na poziomie komórkowym.
Kurcze, ale warto było. Żadne biegi nie dostarczają tak różnorodnych doznań na tak wielu płaszczyznach, jak biegi górskie.
Wszystko zagrało od momentu rozpoczęcia podróży w Beskid Niski, przez naukę sprayowania asfaltu, siarę w kranówce, wspólne spędzanie czasu z przyjaciółmi, głupawę podczas biegu, którą dała energii Szymonowi (a może to cola jednak), jego wsparcie na końcowych 14 km po pogodę, trasę, przyrodę i inne, równie ważne detale, którymi nie będę zanudzać 🤪
Mimo zmęczenia ogromna satysfakcja. Tempo biegu o ponad minute lepsze niż we wrześniu na dystansie o 16 km krótszym.
Trener się postarał, zawodnik to wytrzymał
Góry!!! Wrócę niedługo!!!”
Szkoda, ze swojego biegu nie ukończył Andrzej. Do pokonania miał az 150km i pokonał znaczną większość dystansu. Niestety kolano poprosiła naszego ultrasa aby zejść z trasy. Naszym zdaniem była to mądra decyzja naszego ultra-guru.
Wyjazd fajny, gospodarze bardzo mili, goście dziwni. Bo tacy są Stękacze, którzy cenią sobie dobre towarzystwo, biegową wyrypkę i wieczory po starcie 😉